N

Na wiejskim festynie

Nadeszła jesień i długo wyczekiwana przez wszystkich lokalna atrakcja: FESTYN. Jak co roku spotkali się na nim stali bywalcy i… zupełnie nowi, niespodziewani goście.

Lilian: Iris! Dołącz do nas! Pamiętasz Jacka?
Jack: Witaj Iris.
Iris: Ach, Jack…

Lilian: Arthur, myślisz to, co ja?
Arthur: Czy stara miłość rdzewieje?

Iris: Dawno się nie widzieliśmy… Całe wieki…
Jack: Słyszałem o Monsieur Duval. Głupia sprawa.
Iris: A ja o twojej żonie. Bardzo mi przykro.

Arthur: Lilian, przejdźmy się… nie przeszkadzajmy im…

Ivy: No, no…
Fleur: Jeszcze trochę i zostaniemy siostrami…

Luna: Wiesz, że w szkole byli parą?
Daisy: Myślisz, że…

Ron: Kurde, stary, zawsze się łapiesz na takie fuchy???
Tom: Budka z piankami i czekoladą? Zalety życia na wsi, stary.
Ron: Weź mnie na wspólnika!


Tymczasem z boku zaparkował duży, zielony kamper.

Agatha: Gina! Kochanie, co tu robisz? Myślałam, że jesteś w drodze na Południe!
Gina: Miałam jechać na zimę do Hiszpanii, ale zadzwonili wczoraj z waszej szkoły, że pilnie potrzebują zastępstwa. I czy bym nie wzięła dwóch semestrów lektoratu.
Agatha: Zgodziłaś się? Cudownie! Wreszcie będę cię miała trochę dłużej.
Gina: Tylko gdzie zaparkuję swojego kampera?
Agatha: Jak to gdzie? U Lilian!


Gina: Dżako! No coś podobnego… On nienawidzi obcych!
Agatha: Ach, to jest Harry. Nowy zaklinacz koni Arthura…

Arthur: Witaj Indy. Gina, poznałaś naszego mistrza? Pokładamy w nim wielkie nadzieje.
Gina: Indy? Harry? To jak właściwie masz na imię?

Agatha: LILIAN!!! Lilian, popatrz kto do nas przyjechał! Moja chrześnica! Będzie uczyć francuskiego w naszej szkole. Znajdziesz gdzieś u siebie miejsce dla jej kampera?
Lilian: No pewnie. Całe szczęście, że Madame Isolda poszła na urlop. Musiałam z dziewczynkami wszystkie lekcje robić jeszcze raz w domu.
Agatha: Na Boga, Lilian, ona złamała obie nogi!
Lilian: Ale nauczycielką jest fatalną.


Stare i nowe znajomości. Sprawy rodzinne. Leniwa atmosfera festynu i być może ostatnie chwile ciepłej, słonecznej jesieni, wprawiły wszystkich w doskonały humor. A do chwili, kiedy nagle między stoliki i stragany wbiegł dziwnie ubrany, przerażony i śmiertelnie zmęczony starszy jegomość.

Lilian: PANIE BRANSON!!!
Agatha: O mój Boże! Lekarz! Czy jest tu lekarz!
Arthur: Co się stało? Gdzie pan był? Koc! Dajcie jakiś koc!
Katie: Trzeba go rozgrzać. Jest w szoku.
Harry: Weź moją kurtkę.
Maia: Gorąca herbata…

Lilian: Mirando, zawieź go do nas. Zaraz dołączymy.


Maia: Niezły klops!
Luna: Mam nadzieję, że nie odwołają dzisiejszego koncertu!
Harry: A właściwie kim jest ten dżentelmen? I co tu się dzieje?
Tom: To nasz prawnik, Pan Branson. Zniknął kilka miesięcy temu, nikt nie wiedział co się z nim dzieje. Myśleliśmy, że wyjechał na wakacje, bo sprawę ciotki Iris zlecił Robertowi.
Ron: Ja to jestem głodny. I coś bym zjadł. A Robert to syn Pana Bransona i też jest prawnikiem. I wyciągnął mnie i Fleur z tej koszmarnej francuskiej szkoły. Teraz mieszkamy tu z mamą. U ciotki Lilian.
Harry: Ach, i to jest ta „spokojna angielska wieś”?
Tom: Nie czytasz kryminałów? Zawsze kogoś mordują na festynie…
Harry: Czytam. Nawet czasem je piszę. Jako H. Jones.
Ron: NIE?! SERIO??? Jestem twoim wielkim fanem!

Gina: A właśnie, to w końcu jak ty się nazywasz? Indy? Harry? H. Jones?
Harry: Tylko się nie śmiej… Henry Jones Junior…

Wszyscy: NO CO TY?!?!

CategoriesCamper Giny

Leave a Reply